Dawno temu, a dokładnie 15 lipca 1410 roku, czułem to w powietrzu - krwawa bitwa się zbliżała. Do o koła mnie strumienie, wysokie dęby i nasze wojsko. Słońce świeciło jasno rozgrzewając nasze zbroje do czerwoności, ale musieliśmy stać, stać i czekać na rozkaz. Myślałem że to nigdy nie nadejdzie, aż tu nagle zobaczyłem rękę dowódcy w górze, a następnie powoli opadającą w dół. Wszyscy z krzykiem w ustach ruszyliśmy na wojska polskie. Zaczęła się bitwa. Pamiętam to dobrze, mój miecz, który ściął nie jedną głowę Litwina i dźgnął nie jedno ramię polaka. Teraz żałuję ,że byłem czyimś panem życia lub śmierci ale kierowały mną zupełnie inne uczucia - przede wszystkim chęć przetrwania. Wszystko szło zgodnie z planem już niemal byłem pewny że wygramy, przeliczyłem się. Zanim się obejrzałem wojska polskie i litewskie były jakieś 5m ode mnie. Pozostało tylko jedno – ucieczka lub pewna śmierć. Zdecydowałem się na ucieczkę. Ruszyłem w przeciwną stronę, patrzyłem na twarze swoich kolegów, które miały wypisane słowo - zdrajca. Biegłem tak dobre 2 godziny cały czas widząc przed oczami ciało upadające za ciałem i wzrok moich towarzysz, którym gdyby mogli zabili by mnie. Wiedziałem że zdradziłem i ,że nie mam honoru. Wolałem uciec jak tchórz niż zginąć jak bohater - za swój naród.