„Z wizytą w zamku Cześnika”
Wieczór zapowiadał się zimny i deszczowy, a klepie wydawała się być zmęczona dzienną jazdą. Musiałam, więc zatrzymać się gdzieś na nocleg. Przed nami były jedynie pola, dlatego postanowiłam zawrócić do ominiętego niedawno zamku. Nigdy nie lubiłam liczyć na czyjąś łaskę i gościnę, ale teraz nie miałam wyjścia. Brama o dziwo była otwarta. Wjechałam, więc na dziedziniec. Jakież było moje zdziwienie, gdy pośrodku spostrzegłam mur. Postanowiłam go jednak nie przekraczać. Zsiadłam, więc z mojej karej klaczy, poluzowałam popręg i gdy miałam ruszać ku pierwszym drzwiom ktoś z nich wyszedł. Było ciemno, a ja stałam do niego bokiem. Nie miałam szans go ujrzeć. Nawet przy moim wspaniałym wzroku.
- No Papkinie, wreszcie przybyliście! – Powiedział w moją stronę, jak można było domyślać się po głosie, mężczyzna.
- Pan wybaczy, ale… - zawahałam się, co powiedzieć. Przecież ja nie nazywam się Papki tylko Nimva. Nie zdążyłam nawet dokończyć.
- Nie ma żadnego ale. Wchodź mi do środka, bo strasznie tu zimno.
Cóż miałam począć? Zrobiłam kilka niepewnych kroków, ale gospodarz nie wykrył pomyłki. Minęłam go już spokojniejszym krokiem. Nie dziwota, że się pomylił. Gorzałkę można było od niego wyczuć.
- Siadajcie drogi Papkinie.
Usiadłam. Cóż miałam zrobić? Odmówić i wyjść? Póki mogę najem się i przenocuję. Rano przeproszę i wyjdę. Jednak na razie trzeba uważać, by nie wykryto pomyłki.
Rozejrzałam się dookoła. Oprócz drewnianego stołu, dębowych krzeseł i obrazów nic nie rzucało się w oczy. Gospodarz chyba zdziwił się moim zachowaniem.
- Częstujcie się Papkinie. Wyglądacie na głodnego. Waszym koniem ktoś się zajmie. Przyznam, że ładną kobyłkę ci się udało dorwać, ale chyba niezbyt legalnie. Tyle to ja ci nie płacę. Powiedzcie no, skądże taką wytrzasnęliście?
- Błąkała się z trupem po lesie, wzięta, więc mocium pani legalnie. Takie moje szczęście. Cóż poradzić.
- Błąkała się Polesie?! Dobre sobie. No, częstujcie się, żebyście mieli siłę gadać.
Wspaniale – pomyślałam. Gdy zastanawiałam się, co będę mówić, usłyszałam rżenie konia. Bynajmniej nie była to Klepie.
- Chyba ktoś przyjechał – burknęłam pod nosem.
Mężczyzna chyba jednak usłyszał, gdyż przeprosił i pobiegł się ubrać. Wyjrzałam przez okno. Sąsiednim tarasem szedł skulony młodzieniec. Młody, wysoki. Chyba przystojny. Chciałam krzyknąć – zbój! Ale z okna młoda dziewka wychylona macha mu na pożegnanie. Pewnie romans – pomyślałam, poczym siadłam do stołu. Nagle do Sali wszedł gospodarz, niezbyt w humorze. Za nim ktoś z drogi, w mokrych ciuchach jeszcze.
- Tak być nie może! Papkinów dwóch? Niemożliwe!
- Ależ panie Cześniku – odezwał się przyjezdny. – Jakich dwóch? Przecie ja sam, jeden jak tutaj stoję.
- W takim razie, Papkinie, kto siedzi przy stole? Duch Twój, sobowtór? Tak być nie może! Zaraz to rozstrzygniemy! Zaraz jeden z Was pożałuje, że się w ogóle urodził! Gdzie są szable? Dajcie szable!
No to się porobiło. Wpierw wzięli mnie za Papkina, a teraz przyjechał ten prawdziwy. Katastrofa. Jeszcze na domiar złego pojedynkować się? Tego mi dziś brakowało.
- Kimże jesteście? Skąd przybywacie?! Dlaczego się za mnie podajecie? Gadajcie!
- Cóż mam mówić?!
- Samą prawdę!
- Toż to widać, kim ja jestem. Po szlachecku się przedstawcie, jako pierwsi.
- Po szlachecku? Niech ci będzie. Jak jest Papkin, lew północy. Cóż chcesz wiedzieć więcej? Czyś nie słyszał o mnie wcześniej?
- Panie Papkin, ja nie stąd jest. Jestem Nimva, a nie Papkin. Waż Cześnik nieźle się pomylił, biorąc mnie za was.
Papkin stanął jak wryty.
- Idź się ukryj! Jak najprędzej! Ja coś Cześnikowi wmówię. Mi uwierzy, w prawie wszystko.
- Pójdę, więc na dzieciniec. Znajdę konia i wyjeżdżam. Jak najprędzej – wstałam od stołu i ruszyłam ku wyjściu.
- Gdzie przez drzwi?! Tam Cześnik się szwęda.
- A Papkin to, co, myśli, że przez okno?
- Przez balkon! Tam, o! Tamtędy do schodków. Później nimi w dół i przez tą dziurę w murze. Morze nikt nie zauważy. Po ciemku trafisz?
- Trafię.
- No to idź już, nim Cześnik wróci i rozpozna.
Było ślisko i spadł śnieg, a że ciepławo było, to w mig się rozpuścił. Ostatnie trzy schodki zjechałam. Idę obok płotu i rozglądając się na boki, zagapiona, zamyślona, człeka przy murze nie zauważyłam. Ledwo zdążyłam stanąć przed nim. Patrzę. Ów młodzieniec, co przez okno wychodził. On spojrzał na mnie, za zdziwieniem i zaskoczeniem.
- Co Ty tu Papkinie robisz?
- Ja nie Papkin, jam jest Nimva, podróżniczka. Wybacz młodzieńcze. Spieszno mi do mego konia. Nie wiesz, aby, gdzie tu karą klacz niedawno wzięli?
- O, tam stoi.
- Dziękuję za pomoc. Chętnie bym pogawędziła, ale komu w drogę temu czas. Żegnaj.
- Żegnaj. I uważaj.
Pobiegał mile sił w nogach, w biegu skoczyłam na Klepie. Ruszyła od razu w galop. Zdążyłam usłyszeć jedynie skrzy drzwi i przeróżne bluźnierstwa. Z pewnością Cześnika. Istny z niego ogień. Nagle usłyszałam wystrzał. A później poczułam ból w nodze. Cholera, dostałam w stopę – pomyślałam. Zdążyłam jedynie dojechać do skraju lasu. Całkiem sucho tu było. Położyłam się. Nie zdążyłam nawet zabandażować rany. Oczy zamknęły się same.
Przebudziłam się. Słyszałam śpiew ptaków, musiało już, więc nie padać. Klepie stała między drzewami. Poczułam miły powiew wiatru na twarzy. Usiadłam. Przypomniałam sobie o wczorajszych wydarzeniach. Spojrzałam na nogę. Była cała. Bez śladów krwi. Jedynie but wydawał się być jakby grubszy. Zdjęłam go. Noga była owinięta. Rozwiązałam ją i zobaczyłam zwykłe zadrapanie. Zdziwiłam się. Zwykle po kuli w nodze zostaje dziura. Czyżby wczorajsze zdarzenia były po prostu snem? Nie miałam ani czasu, ani ochoty by to sprawdzać. Spakowałam rzeczy, wsiadłam na Klepie i ruszyłam dalej w drogę. Tym razem postanowiłam sztywno trzymać się swojej zasady, aby nie zajeżdżać do jakichkolwiek zamków – chyba, że przyjaciół. Klacz sama pognała galopem przed siebie. Jedynie ona wiedziała, jak szybko złamię swoje postanowienie.