Lud z Wilna urządzał dziady. Dziady to uroczystość poświęcona zmarłym. Na tym święcie przywoływano różne kategorie duchów. Aby je przywołać potrzebne były odpowiednie warunki. W kaplicy niedaleko cmentarza na oknach wieszane były całuny, aby światło księżyca nie wlatywało do środka. Lud gromadził się wokół trumny. Całą uroczystością przewodniczył Guślarz.
Na początku zapalono garść kądzieli, aby wywołać grzechy lekkie. Pojawili się też Józio i Rózia. Zgrzeszyli na Ziemi zbytkiem słodyczy. Ich karą była nuda i trwoga. Poprosili o dwa ziarnka gorczycy i zostawili pouczenie dla ludzi: "Kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie." Po chwili zniknęli. Guślarz tym razem zapalił kocioł wódki, alby wywołać grzechy ciężkie. Pojawił się duch zmarłego 3 lata temu dziedzica tej wsi. Jego grzechy były bardzo ciężkie. Pewnego razu w wigilię nie wpuścił kobiety z dzieckiem do domu, tylko wygonił na ulicę. Był też okrutny wobec poddanych. Jego karą są męczarnie w mocy złego ducha. Poprosił ludzi o dwa ziarnka pszenicy i zostawił pouczenie: "Kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nie pomoże."
Chwilę później Guślarz zapalił święcone ziele, czyli wianek, który wywołał grzechy pośrednie. Ukazał się duch dziewczyny - Zosi. Gardziła ona uczuciami, nie chciała się żenić, ani urodzić dzieci. Zmarła nie znając troski, ani prawdziwego szczęścia. Jej karą jest to, że pomiata nią wiatr i nie wie, z którego jest świata. Poprosiła o to, żeby młodzieńce podbiegli, chwycili ją za ręce, przyciągnęli ja do ziemi i poigrali z nią troszkę. Ona także zostawiła pouczenie: "Kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie."
Potem pojawił się także duch samobójcy. Nie reagował on na żadne zaklęcia i prośby Guślarza. Ludzie wierzyli, że samobójstwo to grzech, któremu nie można pomóc.