22 Grudzień 1876
Obrzydłówek
Droga Stanisławo!
Teraz gdy jadę z apteczką do ciebie zrozumiałem wiele rzeczy. Choć mówiłem: „Niemądra byłaś? Tak żyć nie tylko nie można, ale i nie warto. Z życia nie zrobisz jakiegoś jednego spełnienia obowiązku[..]” to wiem że postępowałaś dobrze. W życiu nic nie było w stanie cię powstrzymać. Zawsze podążałaś wyznaczoną sobie drogą i dlatego powinnaś być z siebie dumna.
Gdy Cię dziś zobaczyłem powróciły dawne wspomnienia. Jak płomień drewno, obejmowało mnie dawne, przeżyte oraz słodkie zapomniane uczucie; zjawiło się porywając jak niegdyś. Mówiłem sobie, że nigdy o tobie nie zapomniałem, że do taj chwili cię uwielbiałem i pamiętałem... Gdy przypatrywałem się twojej znajomej twarzy z jakąś nienasyconą ciekawością , cichy przeszywający ból opanował mi serce. Teraz moje serce pęka na myśl, że trzy lata mieszkałaś tu, tuż obok a dowidziałem się o tym gdy mogę cię stracić już na zawsze.
Tak bardzo cię kocham a serce zawsze raduje mi się na wspomnienia gdy byłem ubogim studentem czwartego roku. Szedłem w zimowy poranek do szpitala, misternie stawiając nogi by nie wszyscy przynajmniej wiedzieli, iż dziury w podeszwach tekturą mam zakryte. Biegłem niemal po brunatnym błocie z ulicy Długiej, aby o trzy kwadranse na dziewiątą wchodzić w bramę Ogrodu Saskiego. Tam spotkać panienkę, przechodząc obok niej przyjrzeć się jasnemu, ciężkiemu, długiemu, jasnopopielatemu warkoczowi i rozkoszować się jej pięknem choć tyś nigdy nie podniosła na mnie nawet wzroku.
Teraz chciał bym odzyskać te chwile. Móc choćby spoglądać na ciebie ukradkiem byś tylko nie odchodziła, nie pozostawiła mnie samemu na tym świecie.