Czwarta trzydzieści rano, dwudziesty trzeci marca. Do domu przy Alei Niepodległości sto pięćdziesiąt dziewięć weszło sześciu Niemców, czterech innych zostało na ulicy. Ucieczka była niemożliwa z powodu sześciu maszynowych pistoletów, którymi grozili gestapowcy ludziom w mieszkaniu. Krótka rewizja, następnie Stanisław Bytnar wraz z synem zostali odwiezieni na Pawiak. Około siódmej rano wszyscy przyjaciele Rudego spotkali się i zastanawiali się, jak mogą mu pomóc. Zdanie, które wypowiedział Zośka, odzwierciedlało to, co czuli wszyscy. Mianowicie, że jeszcze nie wszystko jest stracone, że uda im się odbić Janka i nic ich od tego nie powstrzyma. Pośpieszne narady przerywa
Andrzej przypomnieniem, że za trzydzieści minut muszą stawić się na zbiórce mającej na celu przeniesienie magazynu materiałów wybuchowych. Zygmunt Kaczyński miał dowiedzieć się, w jaki sposób i kiedy będą przewozić Jasia. Niestety, władze naczelne nie wydały zezwolenia na akcję.
Dzięki harcmistrzowi Florianowi Marciniakowi "góra" pozwoliła, na odbicie więźnia. Trzy godziny przed przyjazdem karetki więziennej trwały gorączkowe przygotowania do akcji. W okolicach skrzyżowania ulic Bielańskiego i Długiej kręciły się trzy oddziały Polaków uzbrojonych w granaty, pistolety i butelki z benzyną. Niedaleko w ruinach znajdowały się pistolety maszynowe. Wszystkim dowodził młody mężczyzna w płaszczu, na pozór nie odróżniający się od zwykłych przychodniów. Dowódcą był Stanisław Broniewski, mimo że odbicie przeprowadzał oddział Zośki.
Kadłubek, który miał zasygnalizować zbliżającą się karetkę, użył fortelu, aby nikt nic nie podejrzewał. Odwrócił się tyłem do punktu obserwacji i oglądał go przez szybę wystawy. Nagle łącznik zerwał z głowy kapelusz i zaczął nim wymachiwać. Orsza dał sygnał, który zrozumieli tylko wtajemniczeni. Od ulicy Bielańskiego jechał patrol niemieckiej żandarmerii, ale się nie zatrzymał, pojechał dalej. Wśród przechodniów gdzieniegdzie widać mundurowych, ale nikt się tym nie przejmował. Wiedzieli, że muszą pomóc Rudemu, bo on zrobiłby to samo dla nich. Na zakręcie pokazało się długo oczekiwane niemieckie auto więzienne. Każdy zaciskał dłonie na broni, jaką posiadał. W tym momencie z pobliskiej bramy wyszedł policjant i zauważył w dłoni jednego z najbliżej niego stojących chłopców pistolet. Ogromnie się zdumiał i zaczął szukać swojego rewolweru. Zośka, chcąc uniknąć niepotrzebnej strzelaniny, ostrzegł Niemca, aby ten odszedł. Mimo to gestapowiec skierował broń w stronę chłopca, jednak Tadeusz był szybszy i wystrzelił. Niemiec padł na jezdnię, ale zdążył oddać jeszcze kilka strzałów. W tym samym czasie szofer więźniarki zauważył całą scenę i dodał gazu.