Żona, a czemu:
Pan Piotr spotyka przyjaciela, który gratuluje mu ożenku, ale ten pierwszy wcale nie wygląda na zadowolonego. Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, bo przecież żona jest majętna („wziąłem po nie w posagu cztery wsie dziedziczne”), piękna, inteligentna i utalentowana, ale niestety, została wychowana w mieście. Czy to taka wielka przeszkoda w pożyciu małżeńskim? Kolega nie może zrozumieć, w czym problem? Piotr zwierza się, że już podczas narzeczeństwa musiał zachowywać się jak sentymentalny kochanek a ta rola zupełnie mu nie odpowiadała. Widać było, że jest złym aktorem! Jego wybranka gardziła domatorem. Sam kawaler nigdy nie zdecydowałby się na ślub, ale nie chciał narażać honoru damy na szwank a przede wszystkim nęcił go posag żony – wioski, które graniczyły z jego własnością. Spisali intercyzę, czyli przedślubną umowę dotyczące spraw majątkowych. Przyszła żona zastrzegła sobie, że jeśli zachoruje, wtedy będzie mieszkać w mieście pod opieką Francuzki potrafiącej udzielić jej właściwej pomocy. Następnie nawet jeśli będzie zdrowa, to zimą odwiedzi miasto. Po trzecie – będzie miała swój powóz. Po czwarte – mąż zobowiązany jest wynająć jej obszerne mieszkanie z apartamentami dla gości i pokojem z przodu dla niej samej a z tyłu dla niego. Kolejnych żądań niby nie było, ale na wypadek niezgodności charakterów krewni dopuszczali rozpad związku. Prostoduszny narzeczony uważał, że węzeł małżeński śmierć kończy. Został wprost wyśmiany i tak po zwykłych obrządkach został, jak sam stwierdza przed przyjacielem, „wpisany w bractwo braci żałujących”. Po ślubie wyjeżdżają do domu na wieś. Żona jest najwyraźniej w złym humorze, kiedy dowiaduje się, że ma podróżować karetą „a nie na resorach?”. Mąż natychmiast spełnia zachciankę swej wybranki i kupuje angielski powóz. Cóż z tego kiedy „jejmość” zaniemogła. Znowu trzeba było podróż odłożyć. Wreszcie nabrała sił i zaczęło się pakowanie. Obok żonki zasiadła „suczka faworyta” a potem zapakowano mnóstwo paczuszek i skrzyneczek a także całą menażerię: kanarka w klatce, srokę, kotkę z kociętami i mysz na łańcuszku. W rezultacie zabrakło miejsca dla pana domu. Zrezygnowany wziął klatkę pod pachę a suczkę na kolana. Wreszcie ruszyli. Żona smutna i milcząca. Po jakimś czasie zaczęła wypytywać o służbę, którą dysponuje jej mąż. Niestety, nie przypadł jej do gustu ani kucharz, ani stangret. Po drodze zaczęła mnożyć wymagania! Kucharza proponowała oddać jakiemuś sąsiadowi, a sama zatrudniłaby własnego, przydałby się też pasztetnik i cukiernik, najlepiej cudzoziemcy. Zabrakło też w gospodarstwie męża serwisu zwierciadlanego i porcelanowych figurek. W końcu kpiła sobie w żywe oczy z gospodarstwa męża. Wreszcie dojechali. Żona już na wstępie skrytykowała ogrodzenie domu: „A pfe, mospanie; parkan, czemu nie sztakiety?” Wysiadła z powozu i natychmiast odepchnęła starego Franciszka, wieloletniego szafarza gospodarstwa, któremu zrobiło się bardzo przykro. Tymczasem żona weszła do środka, chłodno witając księdza plebana. Klucznica od razu ze strachu uciekła. Zdenerwowana jejmość zaczęła wyśmiewać wiejską posiadłość: za mała była jadalnia, brak bawialni, oddzielnych pokojów dla niej „od spania, od strojów, od muzyki, od zabaw(...)”, dla pokojowych, dla służących. Ogród też okazał się do niczego. Powinien być urządzony na wzór francuski – gaiki, kamyczki, strumyczki, słowiki i gołąbki – to właściwe otoczenie dla sentymentalnej „jejmości”. Sam gospodarz też uciekł. Żona zaczęła więc urządzać dom po swojemu, a raczej wszystko według najnowszej mody francuskiej. Po dwóch tygodniach trudno było poznać dawną posiadłość. Na suficie znalazło się malowidło z rzymską boginią miłości Wenerą, marmurowy gabinet, szafy mahoniowe pełne były książek w języku francuskim, alkowa złocona, lustrzane ściany, wszędzie porcelana... Jednym słowem wystrój jak w pałacu – tylko gospodarz nieszczęśliwy. Wieczorem zjechali się goście. Po wystawnej wieczerzy zabawy i fajerwerki. Mąż usługuje, gasi stodołę, która zapaliła się w czasie zabawy. Robi wymówki żonie za nadmierne wydatki. W końcu zdecydowali się wrócić do miasta, jak chciała żona. Od kilku tygodni prowadzą próżniacze życie. Martwi to wszystko Piotra, ale „próżny żal(...)po szkodzie”.