Bym bardzo prosila o cale wypracowanie. Bym bardzo byla wdzieczna. Do tego tematu nie mam pojecia co mam napisac i potrzebuja jak najszybciej. Dziekuje
Sklep Mincla znałem od dawna, poniewaŜ ojciec wysyłał mnie do niego po papier, a ciotka po
mydło. Zawsze biegłem tam z radosną ciekawością, aŜeby napatrzeć się wiszącym za szybami
zabawkom. O ile pamiętam, był tam w oknie duŜy kozak, który sam przez się skakał i machał rękoma,
a we drzwiach – bęben, pałasz i skórzany koń z prawdziwym ogonem. (...)
Właścicielem sklepu był Jan Mincel, starzec z rumianą twarzą i kosmykiem siwych włosów pod brodą.
W kaŜdej porze dnia siedział on pod oknem, na fotelu obitym skórą, ubrany w niebieski barchanowy
kaftan, biały fartuch i takąŜ szlafmycę. Przed nim na stole leŜała wielka księga, w której notował dochód,
a tuŜ nad jego głową wisiał pęk dyscyplin, przeznaczonych głównie na sprzedaŜ. Starzec odbierał
pieniądze, zdawał gościom resztę, pisał w księdze, niekiedy drzemał, lecz pomimo tylu zajęć, z niepojętą
uwagą czuwał nad biegiem handlu w całym sklepie. On takŜe, dla uciechy przechodniów ulicznych, od
czasu do czasu pociągał za sznurek skaczącego w oknie kozaka i on wreszcie, co mi się najmniej
podobało, za rozmaite przestępstwa karcił nas jedną z pęka dyscyplin. (...)
W tym otoczeniu upłynęło mi osiem lat, z których kaŜdy dzień był podobny do wszystkich innych dni,
jak kropla jesiennego deszczu do innych kropli jesiennego deszczu. (...)
Mincel był bardzo porządny, nie cierpiał kurzu, ścierał go z najdrobniejszych przedmiotów. Jednych
tylko dyscyplin nigdy nie potrzebował okurzać, dzięki swoim niedzielnym wykładom buchalterii,
jeografii i towaroznawstwa.
Powoli, w ciągu paru lat, tak przywykliśmy do siebie, Ŝe stary Mincel nie mógł obejść się beze mnie, a ja
nawet jego dyscypliny począłem uwaŜać za coś, co naleŜało do familijnych stosunków. Pamiętam, Ŝe nie
mogłem utulić się z Ŝalu, gdy raz zepsułem kosztowny samowar, a stary Mincel, zamiast chwycić za
dyscyplinę – odezwał się:
– Co ty zrobila, Ignac?... Co ty zrobila!...
Wołałbym dostać cięgi wszystkimi dyscyplinami, aniŜeli znowu kiedy usłyszeć ten drŜący głos
i zobaczyć wylęknione spojrzenie pryncypała.
Bolesław Prus, Lalka, Warszawa 1949.
W taką noc niepodobna iść Podwalem ani Ŝadną inną z ciemnych ulic, które są odwrotną stroną, niejako
podszewką czterech linij rynku, i nie przypomnieć sobie, Ŝe o tej późnej porze bywają czasem jeszcze
otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne.
Nazywam je sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są wyłoŜone.
Te prawdziwie szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawsze przedmiotem moich gorących
marzeń.
Słabo oświetlone, ciemne i uroczyste ich wnętrza pachniały głebokim zapachem farb, laku, kadzidła,
aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów. Mogłeś tam znaleźć ognie bengalskie, szkatułki
czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych, chińskie odbijanki, indygo, kalafonium z Malabaru,
jaja owadów egzotycznych, papug, tukanów, Ŝywe salamandry i bazyliszki, korzeń Mandragory,
norymberskie mechanizmy, homunkulusy w doniczkach, mikroskopy i lunety, a nade wszystko rzadkie
i osobliwe ksiąŜki, stare folianty, pełne przedziwnych rycin i oszałamiających historyj.
Pamiętam tych starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze spuszczonymi
oczyma, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i wyrozumienia dla ich najtajniejszych Ŝyczeń.
Ale nade wszystko była tam jedna księgarnia, w której raz oglądałem rzadkie i zakazane druki, publikacje
tajnych klubów, zdejmując zasłonę z tajemnic dręczących i upojnych.
Tak rzadko zdarzała się sposobność odwiedzania tych sklepów – i w dodatku z małą, lecz wystarczającą
sumą pieniędzy w kieszeni. Nie moŜna było pominąć tej okazji mimo waŜności misji powierzonej naszej
gorliwości.
Sklep Mincla znałem od dawna, poniewaŜ ojciec wysyłał mnie do niego po papier, a ciotka po
mydło. Zawsze biegłem tam z radosną ciekawością, aŜeby napatrzeć się wiszącym za szybami
zabawkom. O ile pamiętam, był tam w oknie duŜy kozak, który sam przez się skakał i machał rękoma,
a we drzwiach – bęben, pałasz i skórzany koń z prawdziwym ogonem. (...)
Właścicielem sklepu był Jan Mincel, starzec z rumianą twarzą i kosmykiem siwych włosów pod brodą.
W kaŜdej porze dnia siedział on pod oknem, na fotelu obitym skórą, ubrany w niebieski barchanowy
kaftan, biały fartuch i takąŜ szlafmycę. Przed nim na stole leŜała wielka księga, w której notował dochód,
a tuŜ nad jego głową wisiał pęk dyscyplin, przeznaczonych głównie na sprzedaŜ. Starzec odbierał
pieniądze, zdawał gościom resztę, pisał w księdze, niekiedy drzemał, lecz pomimo tylu zajęć, z niepojętą
uwagą czuwał nad biegiem handlu w całym sklepie. On takŜe, dla uciechy przechodniów ulicznych, od
czasu do czasu pociągał za sznurek skaczącego w oknie kozaka i on wreszcie, co mi się najmniej
podobało, za rozmaite przestępstwa karcił nas jedną z pęka dyscyplin. (...)
W tym otoczeniu upłynęło mi osiem lat, z których kaŜdy dzień był podobny do wszystkich innych dni,
jak kropla jesiennego deszczu do innych kropli jesiennego deszczu. (...)
Mincel był bardzo porządny, nie cierpiał kurzu, ścierał go z najdrobniejszych przedmiotów. Jednych
tylko dyscyplin nigdy nie potrzebował okurzać, dzięki swoim niedzielnym wykładom buchalterii,
jeografii i towaroznawstwa.
Powoli, w ciągu paru lat, tak przywykliśmy do siebie, Ŝe stary Mincel nie mógł obejść się beze mnie, a ja
nawet jego dyscypliny począłem uwaŜać za coś, co naleŜało do familijnych stosunków. Pamiętam, Ŝe nie
mogłem utulić się z Ŝalu, gdy raz zepsułem kosztowny samowar, a stary Mincel, zamiast chwycić za
dyscyplinę – odezwał się:
– Co ty zrobila, Ignac?... Co ty zrobila!...
Wołałbym dostać cięgi wszystkimi dyscyplinami, aniŜeli znowu kiedy usłyszeć ten drŜący głos
i zobaczyć wylęknione spojrzenie pryncypała.
Bolesław Prus, Lalka, Warszawa 1949.
W taką noc niepodobna iść Podwalem ani Ŝadną inną z ciemnych ulic, które są odwrotną stroną, niejako
podszewką czterech linij rynku, i nie przypomnieć sobie, Ŝe o tej późnej porze bywają czasem jeszcze
otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne.
Nazywam je sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są wyłoŜone.
Te prawdziwie szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawsze przedmiotem moich gorących
marzeń.
Słabo oświetlone, ciemne i uroczyste ich wnętrza pachniały głebokim zapachem farb, laku, kadzidła,
aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów. Mogłeś tam znaleźć ognie bengalskie, szkatułki
czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych, chińskie odbijanki, indygo, kalafonium z Malabaru,
jaja owadów egzotycznych, papug, tukanów, Ŝywe salamandry i bazyliszki, korzeń Mandragory,
norymberskie mechanizmy, homunkulusy w doniczkach, mikroskopy i lunety, a nade wszystko rzadkie
i osobliwe ksiąŜki, stare folianty, pełne przedziwnych rycin i oszałamiających historyj.
Pamiętam tych starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze spuszczonymi
oczyma, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i wyrozumienia dla ich najtajniejszych Ŝyczeń.
Ale nade wszystko była tam jedna księgarnia, w której raz oglądałem rzadkie i zakazane druki, publikacje
tajnych klubów, zdejmując zasłonę z tajemnic dręczących i upojnych.
Tak rzadko zdarzała się sposobność odwiedzania tych sklepów – i w dodatku z małą, lecz wystarczającą
sumą pieniędzy w kieszeni. Nie moŜna było pominąć tej okazji mimo waŜności misji powierzonej naszej
gorliwości.