Nie każdy miał okazję zobaczyć coś tak pięknego. Mnie się udało. I ten widok zapamiętam na zawsze.
Krajobraz, który szczególnie utkwił mi w pamięci, zobaczyłem w czasie zimowej wycieczki na Słowację. Była piękna pogoda. Słońce świeciło ostro, tak jak może świecić zimowe słońce. Nie czuło się wiatru, przynajmniej w miejscu, gdzie stałem. Ale słyszałem odległe świsty i gwizdy, to wiatr hulał wśród szczytów górskich. Widziałem kłęby śniegu przewalające się między skałami. A więc spokój, jaki wokół mnie panował, był tylko pozorny. Tam wysoko wśród szczytów wiał ostry, przenikliwy wiatr, a tumany unoszonego przez niego śniegu zasłaniały widoczność. Cieszyłem się, że mogę z daleka podziwiać to piękne zjawisko, że nie muszę się zmagać z zimnem i śniegiem. Widok był naprawdę piękny i jestem pewny, że urzekający nawet dla tych, którzy już od lat wędrują po górach. Bo przecież właśnie dla takich widoków podejmuje się trud wspinaczki. Wszędzie było biało, ale biel zupełnie inaczej wyglądała na gałęziach wysokich majestatycznych świerków, a zupełnie inaczej na surowych, nagich szczytach gór. Miałem wrażenie, że miękkie czapy zwisające z ciemnozielonych gałęzi są wręcz ciepłe, przytulne. Tak jakby stanowiły ochronę dla drzew. Natomiast płaty śniegu leżące w załomach szarych skał były zimne, nieprzyjemne. Zupełnie jakby to były dwa rodzaje śniegu. Spojrzałem wyżej. Ponad górskimi szczytami było już tylko niebo. Nie było widać żadnej, nawet najmniejszej chmury, tylko ostry, chłodny błękit.
Chciałbym to miejsce zobaczyć wiosną, kiedy śniegi na świerkach stopnieją, odsłonią się górskie szczyty, a w załomach skał pojawią się zielone plamki, wysokogórskiej roślinności.